Kategorie
Ogólna strefa

Korzenie mojego uwielbienia do muzyki, czyli 3 tysięczny wywód o muzycę w podróży a Senterze.

Echhh na nostalgie mnie wzięło, bo przecież już kolejne wakacje.
A w wakacje przed covidem przez większość czasu bywałem albo w Polsce, albo we Francji, Hiszpanii, etc.
A zmierzam do tego, że wtedy nie odłącznie miałem zawsze przy sobie moją MP trójeczkę.
Malutkie, stare, ale jare urządzonko, na którym miałem muzyczkę z wszystkich moich faz.
Czy to Drill, JPop, czy Reggae.
Często miałem tak, że zgrywałem cokolwiek mogło mi się potencjalnie spodobać nie mając wystarczająco czasu, aby sobie po selekcjonować tego i tamtego.
Co ciekawe miało to często pozytywny efekt, bo tak mi się nudziło w podróży, że po jakimś czasie naprawdę się wsłuchiwałem w twórczość zespołów/artystów i stawałem się wielkim fanem, gdzie wcześniej ich w ogóle nie znałem, czy ich stylówa za żadne skarby mi nie w chodziła.
Żeby lepiej przytoczyć stan rzeczy co by ktoś mógł jak ma chęć przeanalizować dziwne zachowanie mego umysłu, opiszę go tak:
Wsiadam do pojazdu.
Włączam sobie audio booka czyli kolejnego towarzysza podróży, ale jakoś mnie nie pochłania.
Włączam muzyczkę, jednak też nic specjalnego się nie dzieje.
Mija sobie godzina, w której zamartwiam się co ja właściwie będę robił, jakie nudy i w ogóle utyskiwania leciuteńko rozwydrzonego, pragnącego wrażeń nastolatka. Mówimy tu o 2016, do 19 mniej więcej.
I nagle tak powiedzmy po dwóch godzinach, jednak z braku wyboru i strachu przed nicością włączam sobie audio booka.
Słucham, słucham.
Story-plot naprawdę ciekawy, zaczyna mnie wciągać.
Patrzę na jaki zegarek, pytam się kogo, która w sumie godzina?
Mineły z 3.
Niespodzianka niespodzianka, ok?
Zdziwienie ewidentne.
Nie wiem jak to się stało, ale mój mózg się jakby wyłączył.
Tak się zasłuchałem, że ten audiobook był dla mnie wszystkim, a bodźce zewnętrzne jak i tona czasu która została do końca podróży w ogóle mi nie przeszkadzała.
I widzicie moi drodzy, z muzyką mam podobnie, tylko z nią często bywa, że już po tej fazie audiobookowej, gdzie jeszcze kilka godzin podróży zostało.
Zapuszczam coś co znam, tak żeby się oswoić, i chcąc nie chcąc prędzej czy później trafiam na zespół czy ogólnie piosenkę której nie znałem, nie lubiłem, etc.
Słucham, słucham, bardziej uważnie niż zwykle.
Prze leci sobie, i mówię:
No spoko, i tak nie mam nic innego do roboty.
Leci kolejna. I niech leci, czemu nie?
I tak po nie wiem czterech, pięciu, czasami więcej, wyłączam, ale już nie z obojętnością.
Z takim gdybym był widomkiem to nazwał bym to zapewne błyskiem w oku.
Gdyż czuję, jakiś szacunek do tej muzyki, czuję dreszczyk ekscytacji na następny dzień podróży.
Zajeżdżamy do hotelu, a ja mam melodie nowopoznanych utworów w głowie.
Idę spać.
Wstaję rano, i słucham jeszcze raz, tym razem z poznawczym, otwartym na wszystko podejściem.
Piosenki naprawdę zaczynają mi się podobać.
Jak mam szansę już w Polsce na przykład, wyszukuję więcej utworów tego artysty czy zespołu, i z każdą kolejną według mojego uznania wyśmienitą piosenką, rośnie mój zachwyt.
Przy podróży powrotnej, słucham tamtych z początku, jak i tych nowych z uwielbieniem.
I po przyjeździe do domciu, śledzę ich kanał na YT.
A oni, on, ona, stają się częścią mojego żyćka.
Czyż to nie piękne?

Autor: djsenter

Memiarz, Paściarz, i ogólnie dziwak :D

14 odpowiedzi na “Korzenie mojego uwielbienia do muzyki, czyli 3 tysięczny wywód o muzycę w podróży a Senterze.”

Piękne, a i owszem. Piękne, że nawet jeśli cosCi nie podchodzi, potrafisz się w to wgłębić. Wielu na to nie stać, ze mną na czele.

A dziękuję!
Chociaż to i tak impulsywna, a przynajmniej podświadoma reakcja umysłu. Mam takie wrażenie.
Nie mogę tego kontrolować.
Coś musi się zadziać, żeby to poszło w ruch.

Ciekawy wpis, prywatnie możemy o tym pogadać.
Teraz muzyka znaczy dla mnie więcej niż kiedykolwiek, szczególnie jak znalazłam Muzyczne Lustro.

Nie potrafię słuchać audiobooków w samochodzie. Zdecydowanie wolę muzykę w podróży.
Też często przed wyjazdem pobieram jakieś składanki, lub płyty losowo wyszukanego wykonawcy i poznaję jego twórczość ale zazwyczaj skupiam się na tym co już jakoś znam. Moim nieodłącznym towarzyszem podróży jest jednak Walkman. Mam tyle kaset, że mogę poznawać, a poznawać tej muzyki.
Jazda autem z muzyką na słuchawkach mnie uspokaja, gdy mam gorszy dzień lub jakiś stres bardzo mi to pomaga.

Ja audiobooki w samochodzie uwielbiam, bo nie ma lepszego miejsca i lepszej okazji, żeby skończyć go całego czy przesłuchać połowy w jeden dzień 😀

Audiobooków lubię słuchać w czasie robienia i spożywania jedzonka. W podróży też bym lubiła, gdybym tylko odbywała jakieś nie transportem miejskim, gdzie trzeba pół ucha poświęcić otoczeniu, tylko samochodem. W transporcie wybieram Youtube. I jak się tak zastanowię, to w pociągu też wolę Yt, nie wiem w sumie dlaczego. Chyba po prostu nie przyszło mi jeszcze do głowy, żeby wykorzystać mądrze Tyflodysk.

Ale w sumie nie licząc komunikacji miejskiej, to co właściwie wam robi różnice czy audio book czy muzyka?
U mnie albo to i to wchodzi, albo nic 😀

Jeszcze długość komunikatu ma znaczenie. Jak mam słuchać czegoś przez 10 czy nawet 20 minut, to lepiej włączyć Yt, bo się nie zdążę wciągnąć, zanim nie będzie trzeba kończyć.

Hmm, u mnie to jeśli już cokolwiek w podróży to raczej muzyka, albo nic. Z tym niczym też mi się dobrze podróżuje, bo generalnie lubię ten czas podróży dokądś.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

EltenLink